Nazarinh
Nazarinh => Jezioro => Wątek zaczęty przez: Arkado w Styczeń 09, 2014, 15:54:39
-
(https://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQhr-qJUXVmahZPCQLO0Q0ZojAXIDAoX__xvpOnD9CGOuPmNPsa)
-
Weszłam rozglądając się i powłucząc łapami. Nie nawidziłam się nudzić. O wiele bardziej wolałabym avans. Ale cóż, jak nie można zaraz po przybyciu... Stanęłam. Parsknęłam do swoich myśli i skrzywiłam się. Po chwili kontynuowałam spacer.
-
Spojrzałam na swoje odbicie w wodzie, zatrzymując wzrok na pomarańczowo-niebieskich oczach. Usiadłam, nucąc coś cicho.
-
Wlozylam prawa lape do wody i poruszylam nia lekko. Przygladalam sie zmarszczkom na wygladzonej tafli wody. Przekrecilam glowe troche na bok. Woda wokol mojej lapy stala sie ognista.
-
Zamyśliłam się lekko.
-
Wbiegł Sherman. Nie spodziewał się nikogo w watasze, w której okaleczony Alpha wyleguje się samotnie nad rzeką, więc na widok Kerwany nie zdążył wychamować i wpadł na nią z rozpędu.
-
Od uderzenia wpadlam do jeziorka, ktore z racji mojej wscieklosci i zdumienia zmienilo kolor na krwisto-szkarlatny.
- Jak leziesz, idioto! Uwazaj, kretynie, bo oprocz ciebie jeszcze ktos tu moze byc! - wydarlam sie, gramolac sie przez magme ku brzegowi. - Ty [cenzura], musisz tak leciec jak nienormalny, nie patrzac?!
Wybacz wyzwiska xD
-
Sherman otrząsnął się z uderzenia i spojrzał na Kerwanę, wstając z ziemi.
-Wybacz. - mruknął, znowu potrząsając głową.
Wbiegłem. Wyhamowałem kilka metrów dalej od obcego, po czym odwróciłem się i podbiegłem do niego.
-
- Arkado! - wrzasnelam, wychodzac w koncu na brzeg. - Kim ten [cenzura] w ogole jest?! Lezie jak niepelnosprawny umyslowo i chce mnie zabic! - wydarlam sie jeszcze raz, stajac przed bratem i wskazujac lapa na basiora, choc Arkado i tak tego nie widzial.
-
Uśmiechnąłem się, słysząc Kerwanę.
-To Sherman. Nie wiem, po co tu przybył, nie jest rozmowny.
Sherman prychnął.
-
Prychnelam jeszcze glosniej niz basior. Podnioslam magia wielki plaski kamien obok jeziorka i wskoczylam na niego, gdy przelatywal obok.
-
-No, czyli z jakiej w końcu jesteś watahy? Tylko nie próbuj znowu uciekać - dodałem, gdy usłyszałem ruch. Jednak Sherman tylko usiadł.
-Nie mam watahy.
-W jakiejś kiedyś musiałeś być.
-Nie byłem. - warknął Sherman. Spojrzał na Kerwanę. -...Ty mu możesz powiedzieć. Nie jesteś... Nie wyglądasz jak pełnokrwisty wilk.
-
- No pewnie, ze nie. - prychnelam. - Bo przeciez jestem polkrwistym stekiem. - nadal urazona, wznioslam sie nieco wyzej. W koncu jednak foch mnie opuscil, chociaz nie dokonca, wiec znizylam nieco lot i latalam teraz powoli dookola nich.
- Nie byl. - powiedzialam do Arkada.
-
-A skąd ona może to wiedzieć. - prychnąłem. -A skąd ty możesz to wiedzieć? - spytałem siostry.
-
- Jakbys nie zauwazyl, nie jestem do konca wilkiem. Te moje mega dlugie lapy? Pomaranczowo-niebieskie oczy? Dlugasne uszy i ogon? I wlosy?
-
-Jeśli ty nie jesteś do końca wilkiem - zauważyłem. -To i ja nie jestem. I nie zapominaj, że jestem starszy i wyższy od ciebie.
-
- No, nie jestes, geniuszu. A co do starszosci i wyzszosci, to co to ma do rzeczy? Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia.
-
-Mnie chodzi o te łapy. Jak twoje są mega długie, to ja chodzę na szczudłach.
-Mniejsza o łapy. - przerwał Sherman. -Chciałem znaleźć jakąś watahę... Żeby do niej dołączyć.
-
- Moze.
-
Przez chwilę milczałem z półotwartym pyskiem, po czym powiedziałem:
-Cóż, szukaj dalej. Tu nie dołączysz.
-
Szarpnelam za krawedz skaly, wznoszac sie wyzej.
-
-Niby czemu?
-Niby temu. Mam już swoje wilki. - mruknąłem. *Tylko uznane za zaginione.*
-
Przeciagnelam sie na swoim kamieniu i polozylam sie na nim.
-
-Wilki, których jakoś nie widzę. - Sherman się rozejrzał. Nie wiedziałem, skąd to wiem.
-Są... gdzie indziej. - mruknąłem.
-
Sluchalam rozmowy jednym uchem, choc mnie raczej nie bardzo interesowala.
-
-Ta? To wskaż mi choć jedno miejsce, w którym byłby wilk z twojego stada.
-To moja wataha i moja sprawa, gdzie są moje wilki. - straciłem cierpliwość.
-
- Chocby w Palacu, hm? - mruknelam do basiora. Spojrzalam na brata. - Bo wciaz sa tam te dwa wilki, nie?
-
''Spojrzałem'' wściekle na Kerwanę, dając do zrozumienia, żeby się nie odzywała.
Sherman uśmiechnął się z wyższością. Jakimś cudem to zobaczyłem, i to przez opaskę.
-Jeden. - mruknąłem.
-
- Ale dolaczyly dwa, na pewno gdzies tu sa. To duze tereny. Jednym okiem nie ogarniesz. - mruknelam i spojrzalam na Arkado, dajac mu do zrozumienia, ze to mialo mu pomoc, a nie zaszkodzic.
-
-Więc w razie wojny nie wygrasz, nie z trzema wilkami. - uśmiechnął się z zadowoleniem Sherman.
-Nie potrzebujemy cię. Nazarinh trudno znaleźć, a z wojskiem po górskich szczytach trudno jest chodzić.
-Ja się tu dostałem, więc inni też mogą.
-
- W razie wojny to my sobie poradzimy, o to sie nie martw. - prychnelam. Na sam glos tego basiora robilo mi sie niedobrze. Nigdy nie lubilam za bardzo basiorow, moze tylko mojego brata i paru innych.
-
Spojrzałem na siostrę i znów na wilka.
-No nie wiem, on ma trochę racji. On nie znał drogi, którą można się tu dostać, więc co dopiero wilki, które o niej słyszały.
-
Wzruszylam ramionami.
- Lecem. Pa, Ar.
-
-Jasne.
-
- Chociaz... Tak fajnie sie tym lata. - poskakalam chwile na kaieniu. - Chcesz jeden? - spytalam Arkada i nie czekajac na odpowiedz podnioslam inna skale i podcielam nia bratu lapy tak, by na nia spadl.
-
-Nie, dzięki. Potem jeszcze skoczę w przepaść i tyle będzie. - uskoczyłem Kerwanie.
-
Wzruszylam ramionami.
- Jak chcesz.
-
Usiadłem. Sherman również, nie wyglądało na to, żeby miał zamiar odejść.
-
-Ker, już umeblowałaś mieszkanie? - spytałem, przerywając ciszę.
-
Przewalilam sie na grzbiet na mojej lewitujacej skale.
- Tak, tak, a c... - katem oka zauwazylam jakis ruch po drugiej stronie jeziorka. Odwrocilam glowe i spojrzalam w tamto miejsce. Byla tam wadera, ktora szla powoli przez wysoka trawe z rozmarzona mina na pysku, kolczanem strzal i lukiem na grzbiecie. Nucila cos, zupelnie nie zdajac sobie sprawy z towarzystwa. Zaintrygowalo mnie o, choc nie wiedzialam dlaczego.
-
Nastawiłem uszu, słysząc śpiew. Sherman również spojrzał w tamto miejsce, po czym znienacka warknął, jednak bardziej ze zdumienia, niż wrogości.
-
Wadera uslyszala warkniecie. Zamknela natychmiast pysk, zatrzymujac sie, odgiela uszy do tylu, ogon drgnal jej nieco. Spojrzala na nas sploszona z mieszanka zdziwienia i ulgi na pysku.
-
''Spojrzałem'' na przybysza, ignorując reakcje towarzyszy.
-Kim jesteś?
-
- Emm... - mruknela, co zabrzmialo spiewnie i melodyjnie. - Nazywam sie Ava Rowena. - zaspiewala po chwili. Nie brzmialo to glupio, mialo sie raczej wrazenie, ze mowila tak od zawsze.
Spojrzalam na samice z niejakim zainteresowaniem, co bylo u mnie dziwne i raczej niespotykane. Dla mnie juz przy trzech osobach robil sie tlok.
-
-Arkado, Alpha Nazarinhu. To moja siostra, Kerwana. - wskazałem na nią.
Sherman najwyraźniej nie czuł się zignorowany, zachowywał się, jakby znał tę waderę.
-
- Milo mi poznac wladce tych pieknych terenow. - powiedziala spiewnie. Okrazyla jeziorko i podeszla do nas. Jednak gdy zobaczyla Shermana, stanela jak wryta. Polozyla uszy po sobie i podwinela ogon pod brzuch. Zaczela sie cofac powoli na ugietych lapach.
- Nie pozolcie mu... Nie dajcie mu mnie zabic.... - wyszeptala.
-
Sherman prychnął.
-Co? O co chodzi? - spytałem. Zaraz jednak machnąłem łapą. -Nie martw się. Przyjmuję cię do watahy. On w niej nie jest, nie może ci nic zrobić. A tak poza tym - zwróciłem się do Shermana. - Ciebie nie przyjmuję. Nie ufam ci.
-Mnie nie ufasz? To chyba ja nie mogę ufać wam! Ty - wskazał na mnie. -Zaatakowałeś mnie. Twoja siostra krzywi się za każdym razem, kiedy się odezwę, natomiast ona - wskazał pyskiem na Avę. - pozbawiła mnie pracy. Dzięki. - Sherman spojrzał krzywo na waderę. -I to niby wy nie możecie ufać mnie? Skąd mam wiedzieć, że twoja milutka siostrzyczka nie pójdzie za mną w nocy i nie ukatrupi? Albo że ty mnie nie zrzucisz ze szczytu góry?
-
- O przepraszam. - zaoponowalam, stajac na rowne lapy na swojej skale. - Ja mam cie ukatrupic? To ty wygladasz jak jakis [cenzura], to ty raczej moglbys mnie zabic! - spojrzalam na Arkado. - Arkaro, boje sie o swoje zycie. - oznajmilam, jakbym mowila, ze to koniec i wyjezdzam.
Ava nadal lezala na ziemi, wpatrujac sie z przerazeniem w Shermana.
- Bo on... On byl katem... Mial mnie zabic, kiedy... K-k-kiedy oskarzyli mnie o czary. B-b-bo ja umiem sprawic, z-z-ze wszystko spiewa. Was tez slysze, jakbyscie sp-p-piewali.
-
Zamarłem na chwilę, ignorując przytyki Shermana i Kerwany.
-Ja mam tak samo... Tylko że ze wzrokiem. Widzę, kiedy leczę, a ostatnio też, kiedy nie. Chwilka - coś do mnie dotarło. -Sherman był katem? Przecież sam napewno ma moce. - ''Spojrzałem'' na wilka. Sherman westchnął.
-Praca, rozumiesz. Tu u was jest dopiero starożytność, więc moce są czymś rzadkim i ''fajnym'', ale u nas za to zabijali. Ona - wskazał na Avę. -Uciekła. A ja jej pozwoliłem. Miałem już dość morderstw, a taki talent jak jej jest na codzień niespotykany.
-
- Wiec nie zabijesz mnie? - zaspiewala cichutko Ava. Patrzylam sie to na jedno to na drugie.
- Chwila, a ty jaka masz moc? - spytalam Shermana.
-
-Nie, nie zabiję cię. - zwrócił się do Avy Sherman, po czym spojrzał na Kerwanę, lekko zesztywniały. -Znieczulenie.
-
Ava rozluznila sie powoli i postawila nieco uszy. Usiadla.
- A. To wyjasnia, dlaczego byles platnym morderca.
-
-No wiesz, żeby mi to tak wypominać prosto w twarz. - Sherman pokręcił teatralnie głową i spojrzał na mnie. -Widzisz? Z waderami już tak jest, że słyszy się śpiew syren, a wyskakuje rekin.
Uniosłem oczy do nieba. A raczej uniósłbym, bo ich nie miałem.
-
- Mam to gdzies. - mruknelam. A na dalsze slowa basiora dodalam: - Normalnie zaraz sie poplacze. - stwierdzilam to ironicznie, przewracajac oczami. Odwrocilam sie tylem do basiorow i wadery i usiadlam, lewitujac coraz wyzej. - I wiesz, takie info. Arkado zyl ze mna dosc dlugo, by wiedziec, ze rekinem moze i jestem, ale raczej ze spiewem harpii. - krzyknelam do nich z gory.
-
-Przestańcie się na siebie fochać choć na chwilę.
-To chyba niemożliwe. - mruknął Sherman.
-Jesteś przyjęty do stada, Sherman. Tylko wypełnij formularz. - powiedziałem, jakby się nie odezwał.
-
- Wlasnie, to niemozliwe. - przytaknelam. - Doba, za duzo ty dla mnie basiorow. Spadam stad.
-
-Jasne. Cześć. - rzuciłem do siostry, podczas gdy Sherman wypełnił podany mu przeze mnie formularz i oddał go.
-
- Czesc. - mruknelam do brata. Wylatujac na kamieniu, zerknelam na Ave.
-
-Ja też będę iść. - przeciągnąłem się, podchodząc do wyjścia.
-
Ava podazyla wzrokiem za Arkado. Spojrzala na Shermana jeszcze z lekkim przestrachem, po czym, przypominajac sobie, ze ma bron, wstala i rozejrzala sie juz nieco pewniej.
-
Sherman ziewnął i usiadł.
-
Ava polozyla sie obok jeziora i przesunela lapa po trawie. Rozbrzmiala jakas cicha melodia. Ava podtrzymala ja, nucac to samo, tylko glosniej.
-
Sherman zaczął obserwować niebo, od czasu do czasu mamrocząc coś pod nosem.
-
Ava spojrzala na jeziorko, nucac szumienie wiatru w trawie.
-
Otrząsnąłem się i wyszedłem.
_____________
xD
-
Ava spojrzala za Arkado, przerywajac piesn.
-
Sherman położył się, opierając łeb na łapach.
-
Ava przetoczyla sie na grzbiet.
-
Sherman zaczął się tarzać w trawie, po czym wstał i otrzepał się.
-
Ava zerknela na Shermana podejrzliwie, ale nic nie zrobila. Wziela w lape jeden z identyfikatorow na swojej szyi i przyjrzala mu sie.
-
Sherman ziewnął i otrzepał się jeszcze raz. Kątem oka zauważył, że Ava miała na szyi więcej niż jeden identyfikator.
-Nie wyrzuciłaś go? - mruknął.
-
- Falszyfke? - pokrecila glowa. - Moze sie jeszcze kiedys przydac... Dzieki.
-
Sherman zmrużył oczy, co być może było opanowanym w perfekcyjny sposób i w samą porę uśmiechem, i kiwnął głową.
-
- A ty masz swoje papiery? Czy ci zabrali...?
-
-Zabrali. Zniszczyli.
-
- Wiec musisz sobie zrobic nowy?
-
-Nie muszę. Nie wracam tam.
-
Ava usiadla, biarac w lape obie tabliczki.
- Ale... Jednak moga byc potrzebne, prawda?
-
-To nieważne. Skoro już zostałem tu przyjęty, nie opuszczę tego miejsca aż do śmierci. On i tak by mnie przyjął, bo to miejsce jest nie bez powodu zaginione; kto raz tu wejdzie, już nie wyjdzie żywy. Nie potrzebne mi już papiery, chyba, że będziemy musieli stąd uciekać.
-
- Chcesz powiedziec... - zaczela powoli Ava melodyjnym glosem. - Ze jak przekrocze granice, to zdechne?
-
-Nie, idiotko, chcę powiedzieć, że jak zrobisz coś niedopuszczalnego, to zamiast zostać wygnaną, zostaniesz stracona. - Sherman przewrócił oczami, po czym spoważniał. -Los cię dosięgnie.
-
- Co...? Jaki los...? - spytala zdezorietowana Ava. - I sam jestes idiota, idioto.
-
-Matko jedyna... - westchnął Sherman. -Miałem cię zabić. Jeśli zdradzisz tę watahę - nie tylko ty, ja i ogólnie wszyscy też - zostaniesz zabita, to logiczne. Więc i tak nie będziesz żyć.
-
- Arkado mnie zabije? - Ava wydawala sie coraz bardziej zdezorietowana. - Kerwane tez?
-
-Jeśli zdradzisz. Tak podejrzewam. Gdyby był zwyczajną Alphą. Namąciłby nam w głowach, żebyśmy nie umieli wyjść i wypaplać, gdzie ta wataha się znajduje. Ale nie jest zwyczajną Alphą. Więc nas nie zabije. Ale już więcej ci nie powiem, bo i tak widzę, że nie rozumiesz.
-
- Eee... No coz, tak. - Ava wstala i otrzepala sie. - Chyba sie przejde... Zostajesz tu?
-
-Nie... Muszę rozproztować łapy. - Sherman przeciągnął się.
-
Ava kiwnela glowa. Zaczela isc powoli w strone wyjscia, rozgladajac sie dookola.
-
Sherman ruszył za nią.
-
- Gdzie pójdziesz?
-
-Chyba... Za tobą. Przez kilka lat nie miałem do kogo pyska otworzyć.
-
- Wlasciwie to ja tez. - stwierdzila Ava jakby ja sama to zdziwilo i usmiechnela sie. - A gdzie chcesz isc?
-
-Zależy, gdzie ty chcesz. Ja byłem tylko nad rzeką i tu.
-
- A ja tylko tu. - zasmiala sie jak dzwonki Ava.
-
-To może góry? Swojego czasu lubiłem chodzić po górach.
-
- Szczerze, lubie gory. Czuje sie wtedy jakbym mogla dosiegnac nieba. - zasmiala sie jeszcze raz, krotko. - Ok, idziemy?
-
-Jasne. Chodź. Jakoś znajdziemy te maleństwa. - Sherman się zaśmiał, wychodząc.
-
Ava parsknela smiechem i wyszla za nim.